“Superbohaterowie Marvela #13: Strażnicy Galaktyki” – Recenzja
Superbohaterowie Marvela #13: Strażnicy Galaktyki
Groot i jego rozgałęzienia.
Star-Lord i reszta drużyny (Strażnicy Galaktyki) zaistnieli na dobre w świadomości fanów naprawdę niedawno. Jak na ekipę zajmującą się zawodowo ratowaniem wszechświata, nie zawsze była to grupa, którą wszyscy znają. Jedynymi z pierwszych byli oczywiście Strażnicy aż z roku 1969 roku. Była to ekipa z 3000 roku, w której każda z postaci to przedstawiciel jakiejś rasy, która stała na progu wyginięcia. Potem dopiero pojawiła się drużyna, którą przynajmniej ja kojarzę, czyli Star-Lord, Groot, Drax, Gamora oraz oczywiście Rocket, najbardziej niesamowity zwierzak wśród superbohaterów.
Ich przygody zdobyły tyle popularności, że musiało się to skończyć filmem – ich stan obecny to słownie dwa i zanosi się na to, że nie jest to ostatnie słowo. Mnie pierwsza część całkiem się podobała, nawet byłem na niej w kinie. A kolejną produkcję też pewnie kiedyś obejrzę. Szczególnie, że Groot stał się takim słodziakiem, że nie sposób przejść obok obojętnie. Także trzeba, a nawet się musi. Ale dość tego paplania.
W serii Superbohaterowie Marvela ukazał się właśnie kolejny tom, oczywiście o omawianych Strażnikach. I cóż możemy zobaczyć w tym albumie? Ano, można by rzec, początki rzeczonej drużyny oraz rozłożoną na sześć części historię tych „rozgałęzień”, które polubiłem. W pierwszym opowiadaniu mamy spotkanie z Thorem i jakąś namiastką drużyny. Przyznam, że tę część pominąłem, bowiem nie mogłem przez to przebrnąć, także pozostawiam Wam to do odkrycia. Mówi się trudno, nie zamierzam się męczyć z opowieścią, która w ogóle mi nie podeszła. Za to kolejna całkowicie mnie urzekła.
A dzieje się wiele. Nasi bohaterowie niszczą statek-katedrę Kościoła Prawdy, a tym samym ściągają na siebie gniew samej Matriarchini. Nasza drużyna będzie się musiała sporo nagimnastykować, żeby wyjść cało z tych opresji, zwłaszcza, że pewne wydarzenia doprowadzają do rozpadu rzeczywistości, wskutek czego wszechświat może przestać istnieć. Jakby tego było mało, okazuje się, że – być może – w drużynie jest zdrajca. Pośród nich ukrywa się członek tajemniczej rasy, jaką są niewątpliwie Skrulle. Ale czy na pewno wszystko jest takie oczywiste? Przekonajcie się sami. W tej historii pojawia się także pewna zagadkowa postać, która twierdzi, że przybyła z przyszłości. Ale jaka jest prawda? I czy drużyna przetrwa, gdy dowie się o poczynaniach Star-Lorda? Zachęcam do czytania!
Genialna historia, która mnie ubawiła, zaciekawiła i co tylko chcecie. Zwłaszcza ciekawie wypadła walka przyjaciół z wszechpotężnym kościołem. Postaci są bardzo dobrze nakreślone i nie miałem problemu ze śledzeniem ich poczynań. Zainteresował mnie zwłaszcza Groot, który jest ledwie pędem. Zdaje się, że akcja tego komiksu dzieje się tuż po wydarzeniach ukazanych w filmie, ale może się mylę. Jeśli tak, niech ktoś mnie oświeci. Kolejną postacią, która ubarwiła i tak niezwykłe towarzystwo jest pies, który jako szef ochrony ma wiele do wyszczekania. W dodatku ciągle wtrąca jakieś rosyjskie słówko. Więc zabawa jest przednia. Tylko martwi mnie, że raczej się nie dowiem, co było dalej z całą tą zbieraniną. A komiks kończy się całkiem interesująco. Jeśli ktoś wie, czy dalszy ciąg wydano u nas, niech da mi znać, będę wdzięczny.
Co do strony wizualnej, na temat historii, w której występuje Thor, się nie wypowiem, bo jak wspomniałem, pominąłem ją całkowicie. Natomiast w opowieści, w której mamy drużynę taką jak trzeba, świetnie to wszystko wygląda. Rysunki wykonał Paul Pelletier i uważam, że najlepsza część tej przygody to właśnie jego plansze. Po prostu są doskonałe. Nie zauważyłem, żebym jakąś scenę szczególnie polubił. Całość podobała mi się po prostu.
Tradycyjnie tom wydany jest w twardej oprawie, a na wydanie czekają takie tytuły jak Defenders, czy Daredevil.
Autor: eR_