"Rocket Raccoon #1-2" (2017) – Recenzja
Najwspanialsze miejsce w całym kosmosie.
Po wydarzeniach z Civil War II wszyscy członkowie Strażników Galaktyki zostają uwięzieni na Ziemi, pozbawieni swojego statku, a ich drużyna przestała istnieć (patrzę na Ciebie, Peterze Quill). Wiemy już, jak bardzo nie radzi sobie na Ziemi Star-Lord, a teraz będziemy mogli przyjrzeć się zmaganiom Rocket Raccoona, czyli najsłynniejszego szopa w całej galaktyce (tylko nie mówcie mu, że tak go nazwałem).
Nie jest to więc kolejna kosmiczna eskapada, a przygoda w miejscu, którego Rocket nienawidzi bodaj najbardziej w całej przestrzeni kosmicznej. Motywem przewodnim historii jest próba wydostania się z naszej planety, a po drodze bohater będzie uczestnikiem wielu nowych dla niego sytuacji, z którymi nie musi stykać się w kosmosie. Jest to idealna sceneria, aby wyciągnąć z postaci szopa to, co najlepsze. Jego zgryźliwa i sarkastyczna natura ma więcej niż dość powodów do narzekania, by zapełnić nie jedną, a kilka serii komiksów. To właśnie ponura refleksja Rocketa na temat ziemskich realiów jest jednym z najmocniejszych punktów tej opowieści.
Rzucony na ulice Nowego Jorku szop znajduje się w samym sercu kultury, której tak bardzo nie znosi. Co krok jest świadkiem zdarzeń, w których ujawniają się negatywne cechy współczesnego społeczeństwa, tak bardzo mu obce. Nie mieszkam w Stanach, nawet tam nie byłem, ale zaryzykuję stwierdzenie, że faktycznie są to problemy z którymi stykają się Amerykanie. Zewsząd atakuje go tak powszechna dziś społeczna znieczulica, brak zrozumienia i tolerancji dla obcych czy agresja policji. Śledzenie Rocketa jest tutaj bardzo ciekawe, gdyż okazuje się, że jego słowa potrafią być równie groźne, jak gigantyczny arsenał broni, do którego nas przyzwyczaił.
Na szczęście scenarzysta tego przedstawienia, Matthew Rosenberg, nie próbuje pisać zaangażowanej społecznie, śmiertelnie poważnej opowieści. W wypadku tego bohatera nie zdałoby to egzaminu, nikt by tego nie kupił. Wszystko jest doskonale wyważone sarkastycznym humorem szopa i dzięki temu nie mamy problemu, żeby uwierzyć w losy Rocketa. Rosenberg świetnie prowadzi głównego bohatera poprzez zwykłe pozwolenie mu, by był sobą. Same jego interakcje ze przeciętnymi ludźmi i sytuacjami są na tyle zabawne i intrygujące, że faktyczna fabuła schodzi na dalszy plan.
Od strony artystycznej seria też prezentuje się wyśmienicie. Za rysunek odpowiedzialny jest Jorge Coelho, zaś za kolory wziął się Antonio Fabela i obydwu panom należą się ukłony za robotę, którą wykonują. Z jednej strony kreska Coelho jest agresywna, co idealnie pasuje do charakteru bohatera, a z drugiej też zachowuje realizm, który jeszcze mocniej osadza Rocketa w naszym ziemskim klimacie. Dobrane przez Fabelę barwy jeszcze bardziej to podkreślają. Ciemne zaułki są wystarczająco mroczne by przygnębić, kiedy zaś potrzeba dostajemy krzykliwe i bardzo żywe Times Square, które wręcz przytłacza.
Nowe zeszyty opowiadające o Star-Lordzie oraz Gamorze stoją na naprawdę wysokim poziomie i mogę z radością powiedzieć, że seria Rocketa bez najmniejszego problemu dotrzymuje im kroku. Fabuła nikogo nie powali na kolana, ale siła tej historii tkwi w zderzeniu głównego bohatera z ziemską kulturą. Już nie mogę się doczekać 22 lutego, bo właśnie wtedy zadebiutuje trzeci egzemplarz. Polecam!
Autor: Failov