„X-Men: Worst X-Man Ever #1-5” (2016) – Recenzja
X-Men: Worst X-Man Ever #1-5
I always knew you were the special one.
Wiecie jak to jest być mutantem i mieć najbardziej bezużyteczną moc na świecie, której nawet nie możecie użyć? Główny bohater serii X-Men: The Worst X-Man Ever (#1-5) z roku 2016 wam to pokaże.
Sięgnęłam po serię, bo zainteresował mnie tytuł. Spodziewałam się przez to czegoś luźnego i śmiesznego, a już po pierwszym zeszycie historia, którą pokazał nam autor Max Bemis, zaczęła się tragicznie. Nastoletni Bailey Hoskins chce znaleźć zainteresowanie, jakieś hobby, coś w czym będzie dobry. Pewnego dnia rodzice zdradzają mu tajemnicę, że są mutantami i istnieje prawdopodobieństwo, że on też jest. Bailey reaguje tak jak większość znanych nam uzdolnionych ludzi, bo niesamowicie się z tego cieszy.
Cała trójka udaje się do Instytutu Xaviera, gdzie Hank McCoy sprawdza za pomocą maszyny, jaką moc posiada młody Hoskins. W tym momencie świat Baileya powoli zaczyna się walić. Chłopak dowiaduje się, że jest żywym fajerwerkiem, w chwili gdy użyje mocy – zginie. Z pewnością efektowne, ale może skorzystać ze swojego daru tylko raz, a skutki będą katastrofalne.
Mało tego, Bailey zostaje sierotą, bo w jednej sekundzie traci rodziców (przyglądajcie się dokładnie rysunkom, bo ja tego nie zauważyłam i musiałam się wracać do tego momentu, ups). Chłopak pozostaje w Instytucie i próbuje się tam zadomowić, choć przy okazji zazdrości kolegom i koleżankom ich darów. Próbuje zaaklimatyzować się nie tylko wśród X-Menów, ale też w grupie New Mutants, X-Force, X-Factor czy Alpha Flight.
Ostatni, piąty zeszyt przedstawia Hoskinsa już jako dorosłego człowieka. Świat się zmienił przez mutanta imieniem Riches. Na ulicach stoją jego żołnierze, niektórzy X-Meni stali się mordercami, Magneto wylądował na bruku, a Bractwo Złych Mutantów potraktowano jak władców. Sam koniec nie był dla mnie zaskakujący, bo spodziewałam się tego od samego początku. Co się takiego stało, musicie już przeczytać sami.
Jak dla mnie, historia Baileya jest niedosłownym odzwierciedleniem nastolatków, często wychowujących się bez rodziców i borykających się z problemami. Źli ludzie zaczynają się nimi interesować, próbując przeciągnąć ich na swoją stronę. Przeciwstawiają się temu, ale nieprawość i tak zwycięża, niosąc za sobą ogromne konsekwencje.
Za kreskę odpowiedzialny jest Michael Walsh. Rysunki są proste, mają grube kontury, a postaci wyglądają jak wyjęte z jakiejś kreskówki. Nie lubię tego typu ilustracji, ale takie pasują do serii o młodym mutancie.
Mimo, że z głównym bohaterem spotykamy się pierwszy raz (bo wcześniej nie ukazał się w żadnym komiksie) to myślę, że szybko skradnie wasze serca. Oprócz niego, w serii pojawia się Remy, wcześniej wspomniany Beast i przez dosłownie moment, kilku starszych, raczej znanych mutantów. Jak kocham X-Menów, tak wolę ich w grupie niż w solowych seriach. Mimo tego, komiks wyszedł bardzo dobrze.
Jeśli liczycie na luźną, zabawną historię, to nie sięgajcie po tę serię. Choć daje ona sporo do myślenia i jest z pewnością inna niż dotychczasowe komiksy o mutantach. Ja daję piątkę i liczę na więcej takich serii. Was pozostawiam z pytaniem – czy Bailey Hoskins to rzeczywiście najgorszy X-Men, którego kiedykolwiek poznaliście?
Autorka: Marv