„Storm & The Brotherhood of Mutants #1” (2023) – Recenzja
Storm & The Brotherhood of Mutants #1 (2023)
Grzechów ciąg dalszy
Opis tego zeszytu zbyt dobrze nie brzmiał. Właściwie nie zaciekawił mnie, parę elementów wyglądało kiczowato, ale dobre to jest. Na tle wydanego w tym samym czasie Bishopa to wręcz doskonałe jest. Nadal może to żadne cudo, niemniej, lepiej się to wszystko czyta, niż Sins of Sinister, którego wątki podejmuje z całkiem dobrym skutkiem. Oto Storm & The Brotherhood of Mutants #1 (2023).
THE NEW BROTHERHOOD! Ten years from now, Mars has been destroyed – and now STORM wants revenge! To get it, the New Brotherhood will battle their way through Hell to seek the greatest secret of the Sinister Age…but are they fighting to save the world – or end it? And who is the man called IRONFIRE?
Al Ewing nie próbuje robić rewolucji jako takiej. Bierze, co ma do wzięcia i rzetelnie to rozwija. Zaczyna się dramatycznie i ten dramat właściwie tu króluje. Akcja, wydarzenia o sporym rozmachu, nieźle nakreślone to wszystko, nieźle poprowadzone i…
No właśnie, to dopiero pierwszy zeszyt, wprowadzenie-rozwiniecie, ale nie zakończenie. Ale swoją rolę spełnia dobrze. Nie nudzi, momentami potrafi zaintrygować i choć ciężko ocenić go jako większą całość, to na ten moment jest dobrze. Czasami nawet bardzo.
Sporo robi tutaj też szata graficzna. Nowoczesna, szafująca efektami, ale jednak nieprzesadzająca z tym. Za wiele o tym wszystkim pisać nie ma co, bo i w sumie niewiele się dzieje – i fabularnie, i graficznie – niemniej tyle wystarczy by chcieć więcej. Więc i ja daruję sobie przedłużanie, rozpisywanie się nad tym, nad czym rozpisywać się nie ma co i po prostu polecę, bo warto.
Autor: WKP