„Ultimate X-Men” (Tom 4) – Recenzja
Ultimate X-Men (Tom 4)
W moim serduszku słynna drużyna mutantów, mowa oczywiście o X-Menach, ma szczególne miejsce, ponieważ dzięki nim udało mi się obronić pracę magisterską. Zdecydowałam się skupić na historii mutantów, ponieważ niemalże w każdej opowieści z ich udziałem poruszane są niezwykle ważne wątki, które i kiedyś, i dzisiaj były oraz są istotne. Rasizm, uprzedzenia, dyskryminacja, krzywdzące stereotypy, machlojki polityczne, nierówność na tle rasowym oraz płciowym to zagadnienia, które wciąż mają znaczenie w dzisiejszym świecie. Dlatego też z nieudawaną ekscytacją zabrałam się za lekturę Ultimate X-Men Ultimate Collection Book 4 od wielkiego Briana Michaela Bendisa. Czy opowiadanie okazało się strzałem w dziesiątkę, czy totalnym niewypałem?
Wolverine powraca do Nowego Jorku, a jego tropem podąża tajemniczy oddział żołnierzy dysponujący zaawansowaną wojskową technologią. Żeby przeżyć i odkryć tożsamość napastników, Logan musi zdać się na dwóch superbohaterów – Spider-Mana i Daredevila. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych coraz śmielej dochodzą do głosu rasizm, paranoja i uprzedzenia do mutantów. Prezydent postanawia zerwać związki z Charlesem Xavierem i powołać własną grupę mutantów, która będzie realizować jego polityczne cele. Na czele tego projektu staje Emma Frost, którą jednak łączy z Profesorem X więcej, niż mogłoby się wydawać…
Komiks zaczyna się z grubej rury, gdyż Wolverine’a nagle atakuje tajemnicza organizacja wojskowa, która ma jakieś niewyrównane rachunki względem Rosomaka, a w samym centrum tego zamieszania lądują Spider-Man oraz Diabeł z Hell’s Kitchen, którzy niechętnie wspierają Logana, żeby biedni cywile nie ucierpieli. Z czasem jednak drużyna X-Men nie może zignorować faktu, że jest to celowy atak na społeczność mutantów, więc ponownie dołączają się do pomocy Wolverinowi. Przy okazji jedni mutanci odchodzą, drudzy przychodzą, a w środku tego wszystkiego nie brakuje również miłosnych uniesień. Także naprawdę nie da się nudzić w trakcie lektury!
Co jak co, ale to grube tomisko porusza naprawdę mnóstwo wątków, bo praktycznie każda postać ma swoje pięć minut i przeżywa inne rozterki, które są istotne dla treści fabuły. Oczywiście najjaśniej świeci Logan, który kradnie show praktycznie za każdym razem, jak się pojawia, ale również Profesor X czy Bestia mają dużo do powiedzenia. Angel ma nawet ciekawy wątek, co mnie w sumie zaskoczyło, ale bardzo pozytywnie. Najsmutniejszy okazał się dla mnie #41 numer, bo pokazał, że wbrew ogromnym chęciom nie każdemu mutantowi da się pomóc, co sprawiło, że łezka zakręciła mi się w oku. Muszę przyznać, że Bendis ma świetnie podejście do każdej postaci i potrafi poświęcić każdej z nich chociaż chwilę czasu, żeby lepiej ją poznać i się z nią utożsamić. Poza tym muszę mu przyznać, że świetnie rozplanował rozwiązania fabularne, bo w momencie, w którym miałam skrytykować niespójność w historii i nagły przeskok tempa czy treści, w jednej chwili bardzo ładnie to wszystko połączył, co świadczy o wielkim geniuszu pisarskim pana Bendisa, za co należy mu się ogromna pochwała.
Za stronę wizualną komiksu odpowiadają David Finch, Art Thibert oraz Denny Miki, John Dell i Jon SIbal, a za artystyczną Dave Stewart i Frank D’Armata oraz Morry Hollowell i Justin Ponsor. Według mnie kreska jest bardzo ostra i surowa. Podoba mi się, jak szczegółowo artyści skupili się na mimice postaci oraz ich sylwetkach, które wręcz można porównać do najlepszych malowideł, mogących wisieć w muzeum. Dawno nie zetknęłam się z taką precyzją. Barwy dopełniają tę jakże unikatową kreskę i nadają opowiadaniu charakteru. Kolory są jasne kiedy trzeba i ciemne kiedy trzeba. Pod kątem czysto artystycznym więc nie mogę mieć pretensji.
Natomiast do technicznego aspektu mam pewne zarzuty, bo o ile tłumaczenie Marcina Roszkowskiego jest w porządku, oprawa jest twarda, okładki świetne wraz z alternatywnymi wersjami zaprezentowanymi na samym końcu opowiadania, które są przecudowne, papier jest odpowiednio śliski, a czcionka wyraźna i czytelna, tak nie podoba mi się, jak niektóre kadry są wręcz centralnie na środku we wszyciu i jest to pewien problem, bo ciężko zidentyfikować kto jest przedstawiony na danym kadrze i co się właściwie dzieje.
Summa summarum, Ultimate X-Men to naprawdę świetnie przemyślane i dobrze napisane opowiadanie, które szybko wciąga, a do tego bawi oraz trzyma w napięciu. Można powiedzieć, że jak zwykle X-Men porusza te same zagadnienia co zawsze, ale nie ma to dla mnie znaczenia o tyle, o ile historia jest dobrze napisana, a tematyka oddaje klimat naszych czasów. Co prawda zakończenie dla mnie jest dosyć urwane i zdziwiłam się, że to koniec, ale tak czy siak, 109,99 zł to cena warta tego komiksu.
Autorka: Vombelka (Rose)
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.
Albo się lubi X-MEN albo nie. Moim zdaniem liderem X-MEN nie jest profesor ale Wolverine.