„Wolverine Annual #1” (2019) – Recenzja
Wolverine Annual #1 (2019-)
Magiczne przygody Logana
Przygód Wolverine’a nigdy dość. Z pewnością takim tokiem podążają twórcy Marvela, ponieważ we wrześniu tego roku zaprezentowali nam kolejny zeszyt z perypetiami jednego z bardziej lubianych mutantów. Co się dziwić, długie życie Jamesa Howletta obfitowało w niezwykłe wydarzenia i to niekoniecznie związane z jego nietuzinkowymi mocami. Czasami za genezą kolejnych przygód stała zwykła ludzka namiętność, zazdrość czy pragnienie władzy. Na szczęście, niezależnie od początków, ich finał już taki banalny nie jest.
Wolverine Annual zaczyna się dość efektownie: od walki Spider-Mana i Logana ze szklanymi wojownikami Tinkerera. Mamy tu sytuację z gatunku “jeśli nie działa siła argumentów, to argument siły już powinien”, dzięki czemu przeważające siły wroga zostają roztrzaskane już w kilku kadrach komiksu. Ale to tylko przygrywka. Główna oś fabuły kręci się wokół rozliczenia z przeszłością i swoistego odpokutowania win sprzed lat. Logan spotyka się ze swoją dawną miłością, co staje się powodem nie tylko do bolesnych wspomnień, ale i wprowadzenia na scenę dawno niewidzianego przeciwnika.
Bardzo podoba mi się fakt, że opowieść z tego zeszytu stanowi niemal całkowicie zamkniętą historię z jednym drobnym szczególikiem, który pozwoli rozwinąć się dalszym częściom. Mając jednak do dyspozycji tylko ten odcinek, nie czujemy się zmuszeni (np. przez paskudny cliffhanger) do obsesyjnego wyczekiwania kolejnego numeru. Nie znaczy to, że twórcy postanowili olać kontynuację. Wnikliwa obserwacja ostatnich kadrów pozwala stwierdzić, iż cała historia jest jedynie prologiem, okazją do przypomnienia starego wroga (którego tożsamość zdradza okładka numeru) i sposobem na wplątanie Wolverine’a w dużo bardziej magiczną, niż zazwyczaj, przygodę.
Ciekawie wypada zestawienie współczesnego Logana z tym sprzed osiemdziesięciu lat zarówno pod względem charakterologicznym jak i wizualnym. James sprzed II Wojny Światowej jest, paradoksalnie, bardziej ludzki, niewiele wie o swoich mocach, ale zna już życie na tyle by domyślać się, że uczucie do niewłaściwej osoby może zgubić. Jednak co z tego, gdy równocześnie jest uosobieniem zasady “Serce nie sługa”. Jego doświadczenie pozwala mu jedynie dostrzegać miejsca, w których popełnia błędy. Ludzka słabość sprawia, że ich nie unika. Pod wieloma względami wydaje się być zupełnie różny od tego współczesnego, bardziej zdziczałego Wolverine’a. No cóż, życie pełne ucieczek, wojny, walki i śmierci najbliższych nie sprzyja tworzeniu kryształowego charakteru. Tym bardziej dosadne i głębokie są te momenty, kiedy objawia swoją ludzką twarz.
Podobnie prezentuje się strona wizualna. Młodszy Wolverine zdaje się być cieplejszy, jakby bardziej miękki, kiedy ten starszy zaskakuje zwierzęcą posturą i ostrością konturów. Zdecydowanie Geraldo Borgesowi (odpowiedzialnemu za graficzną stronę komiksu) należą się słowa uznania. Podobnie jak Marcio Menyzowi i Miroslavowi Mrvie, odpowiadającym za warstwę kolorystyczną zeszytu. Dzięki zgraniu odpowiednich barw bardzo łatwo odróżnić kadry z aktualną fabułą od tych z retrospekcjami. Zakładam również, że to dzięki nim przeszły Logan nabrał takiej “miękkości”.
Najwyższy czas, by dorzucić kilka słów o przeciwniku Rosomaka. Dla fanów uniwersum Marvela, postać z którą nasz bohater mierzy się na okładce, jest dość oczywista. Tym mniej wtajemniczonym spieszę donieść, że tym razem Logan zetrze się z Morganą Le Fay – jedną z najpotężniejszych wiedźm tego świata. Moja opinia dotycząca sposobu wprowadzenia jej do fabuł balansuje pomiędzy obojętnością a zaciekawieniem. Dlaczego? Ponieważ z jednej strony wątek, który do tego posłużył jest doszczętnie oklepany, a z drugiej dość skutecznie zamaskował jej pojawienie się, mimo bijącej po oczach sugestii na okładce. Jednakże dla mnie najważniejsza implikacja zaistnienia magii w serii o Rosomaku dotyczy potencjalnych sprzymierzeńców herosa. Tak, moje myśli zdecydowanie pędzą w stronę pewnego pana w czerwonym płaszczu, ponieważ taki alians wydaje się dość oczywistym i, patrząc na moje personalne gusta, niezwykle pożądanym.
Podsumowując: zeszyt pierwszy Wolverine Annual prezentuje przyjemną i ciekawą historię, jak na mój gust będącą jedynie wstępem do większej intrygi. Jej największą zaletą jest doskonałe pokazanie różnic pomiędzy współczesnym Loganem a tym sprzed osiemdziesięciu lat, widoczne zarówno w sferze wizualnej jak i fabularnej. Ponadto dostajemy przygodę, która zapełnia nam kolejną z białych plam, jakich pełno w bujnym życiorysie Howletta. Jeśli dorzucić do tego moją prywatną sympatię do Marvelowskiej magii (i pewnych postaci z nią związanych), otrzymujemy komiks z naprawdę ze sporym potencjałem, dający dużą nadzieję na zachwyt nad kolejnymi częściami.
Autorka: Powiało Chłodem
Wolverine to zawsze Wolverine. Czy wczoraj czy dziś czy jutro. Nie wierzę w przemiany. Mutanty czy ludzie raczej się nie zmieniają. A jak już to w negatywną stronę.