„X-Men: The Wedding Special” #1 (2024) – Recenzja
X-Men: The Wedding Special #1 (2024)
Słaba zabawa na weselu
X-Men: The Wedding Special, czyli zbiór krótkich historii na wesele ostatniej mutanckiej pary czyli Mystique i Destiny. I niby to jednocześnie taki special z okazji miesiąca dumy, a niespecjalne to to wszystko. Ot zrobione na szybko, niewnoszące nic istotnego – poza samym tytułowym tematem – i z bardzo powierzchownie nakreślonymi postaciami.
WEDDING EXTRAVAGANZA! Mystique and Destiny are one of the most beloved – and longest running – gay couples in history. Somewhere in their 100+ years together, the pair married, but we’ve never seen the event on the page. This year, Marvel’s Voices: Pride makes history with Marvel’s first woman-to-woman wedding! And with a couple as complex as these two, you know there’s a lot more to the story. We promise party crashing! Villainy! Romance! In the classic tradition of Fantastic Four Annual #3 and X-Men #30, this anthology will be a must-read for every comics fan. Featuring the Marvel debuts of award-winning writers Yoon Ha Lee (Ninefox Gambit, Machineries of Empire) and M. Louis (Agents of the Realm), and much more talent to be announced!
Ślub, wesele, miłość… No to powinno być coś, co rusza, co się czuje. A tu nie poczułem nic. Zaczyna się od historii Gillena, który jak dla mnie postaci pisać nie potrafi, wszystkie robi płaskie, nijakie, bez charakteru i nieciekawe, więc liczyłem, że może potem będzie lepiej, ale niestety. Mieliśmy sporo historii ślubnych w Marvelu i większość z nich miała coś w sobie. Ta nie ma absolutnie nic.
Słabo nakreślone postacie, słabo wykorzystany kontekst – bo tu można by dodać fajnej pikanterii, bo jednak te bohaterki to takie bardziej anty-bohaterki, mordowały, były terrorystkami i w ogóle, a niestety. Zrobiono je usilnie kryształowe niemalże, wszystko jest kolorowe, bijące po oczach i happy. Nie ma miejsca na drugą, mroczniejszą, ciekawszą stronę i zostaje miałka bylejakość. Tym większa, że znów czuje się, że twórcy nie mają pomysłu, jak zawiązać, poprowadzić i fajnie zakończyć fabułę w tak krótkich formach. Wrzucają więc bohaterów, próbują coś tam wykrzesać i myślą, że przez sentyment może to zadziała. Ale nie działa, a czasem przypomina jakiś kiepski fanfik. Najlepiej wypada tu dodatek – przedruk komiksu Petera Davida z 1991 roku. Ale to już było, a to co nowe zawodzi, także graficznie.
W skrócie: szkoda. Mogła być fajna impreza z okazji ślubu, a wyszedł niewypał. Wesele? Niby jest, ale jakby w wiejskiej remizie, której ktoś nie potrafił udekorować, napchał do środka za dużo gości i podał nieświeży bigos, a łazienki nie ma. Tyle w temacie.
Autor: WKP