„Absolute Carnage: Lethal Protectors #1” (2019) – Recenzja
Absolute Carnage: Lethal Protectors #1 (2019)
Pewnego mniej pięknego dnia w Doverton w stanie Colorado pojawił się nasz morderczy, czerwony symbiont, który stał się dosłownie plagą. Carnage jak zaraza opanował wszystkich mieszkańców tego miejsca, w tym supebohaterów przybyłych na ratunek biednemu miasteczku. Całą sprawę miał zbadać John Jameson, (wilkołak i syn samego J. Jonah Jamesona), który w czasie poszukiwań sprawców rozkopań grobów wpada na trop kultu czczącego boga symbiontów – Knulla. Po tych wydarzeniach ślad po nim zaginął. Misty Knight została wyznaczona do przeprowadzenia akcji poszukiwawczej, w czasie której John został znaleziony nagi z dziurami w pamięci, powtarzając „Bóg nadchodzi”. Po pewnym czasie wydawałoby się, że doszedł do siebie, ale czy na pewno? Tak też kończy się akcja zeszytu Web of Venom: Cult of Carnage, który jest bezpośrednio powiązany z omawianym tu komiksem Absolute Carnage: Lethal Protectors. Ten z kolei jest połączony z dwoma zeszytami głównej mini-serii Absolute Carnage.
Po raz kolejny wracamy do Instytutu Ravencroft, który jest miejscem totalnej masakry popełnionej przez czerwone symbionty. Tam też udają się Spider-Man oraz Venom, którzy kontaktują się z kolegą Parkera – Johnem Jamesonem, pracownikiem instytutu i proszą go o wpuszczenie ich. Oczywiście ten się zgadza, jednak jeszcze nie wiedzą, co ich tam czeka. Powód tej „wycieczki” jest dość prosty – chłopaki chcą wyciągnąć z zamknięcia Normana Osborna, by poddać go testowi na nowej maszynie Reeda Richardsa z alternatywnej rzeczywistości i oddzielić DNA symbionta od żywiciela, nie robiąc tym samym szkody gospodarzowi. W tym samym czasie Carnage odprawia mroczne rytuały na swoich poplecznikach, które mają na celu oddawanie czci bogu symbiontów, w co zamieszana jest zakładniczka – biedna Misty Knight, próbująca uciec. Czy misja odbicia Osborna powiedzie się? Czy Misty uda się zbiec i uniknąć zostania kolejną ofiara Carnage’a? Przeczytajcie ten zeszyt, aby się dowiedzieć!
Cała fabuła autorstwa Franka Tieriego prezentuje się bardzo dobrze. Podobają mi się odwołania do klęski w Doverton oraz innych zeszytów Absolute Carnage. Dodatkowo pomysł na przedstawienie sekty czerwonego symbionta oraz niego samego jako nikczemnego, krwawego władcy innych przedstawicieli tego rodzaju na Ziemi, który bez skrupułów wyrywa kręgosłupy swoim ofiarom lub zabija swoich poddanych, by wskrzesić ich do „innego życia”, jest jak najbardziej ciekawy. Zeszyt czyta się jednym tchem, akcja jest interesująca, dialogi są krótkie i uprzedzam – zeszyt jest dość krwawy. Warstwa artystyczna duetu Flaviano i Federico Blee zasługuje na pochwałę. To, jak mrocznie zostały przedstawione wydarzenia w zeszycie, wygląda niczym z dobrego horroru. Detale postaci, krwawe sceny i wszechobecna czerwień (również dzięki symbiontom) tylko potęgują powagę sytuacji i dreszczyk emocji.
Całość prezentuje się naprawdę nieźle i chętnie polecę pierwszy numer tej trzyzeszytowej serii fanom Carnage’a, jak i innych symbiontów, ponieważ jest on zwyczajnie ciekawy i nie przynudza. Jedyne, co mi się nie podoba, to okładka, która mało ma wspólnego z faktycznymi wydarzeniami. W dodatku bohaterowie ukazani na niej nie pojawiają się ani razu. Niewykluczone jednak, że zobaczymy się z nimi w kolejnych częściach tej opowieści.
Autorka: Lynn
Symbionta się lubi albo się nie lubi. Innego wyjścia nie ma.
Powiedz to Chrześcijanom dla których symbiont to moc piekielna.