„AXE: Iron Fist #1” (2022) – Recenzja

AXE: Iron Fist #1 (2022)
Iron AXE

Kolejny dodatek do eventu AXE, prezentuje nam losy Iron Fista, na tle tego wielkiego eventu. I chociaż nie jest rzeczą zbyt istotną, wypada lepiej, niż ostatnie komiksy pisane przez Gillena. Niemniej nadal czegoś mi w tym wszystkim brakuje i czuję, że śmiało mógłbym obejść się bez tej historii i nic nie stracił.

Iron Fist faces his greatest challenge – an A.X.E. Tie-in! After the clash between Lin Lie and his brother Lin Feng, Lin Lie – the current Iron Fist, protector of the mystical city of K’un-Lun – must reclaim access to K’un-Lun! But not before he faces a trial unlike any other: SHOU-LAO THE UNDYING?! Wait, what does LOKI have to do with all of this? Find out when IRON FIST and LOKI face Judgment!

Akcja, akcja, walka i takie tam. Jak to marvelowski komiks środka, schemat musiał być zachowany. Tym bardziej, że mowa o mistrzu sztuk walki. Z tym, że średnio mi to wszystko pasuje do tego eventu. Wiem, że ma on różne oblicza i że akurat biją się tam dużo, ale Iron Fist to taka postać, której na poważnie pisać nie można. Czasami robiono to i to z sukcesem (nie twierdzę, że nie), ale wtedy brali się za niego prawdziwe tuzy komiksowego świata. Ale ogólnie jest z nim tak, jak z kinem akcji lat 80. – po prostu musi być z jajem i nonszalancją, żeby czytało się to naprawdę dobrze.

Ale jaja i nonszalancja do AXE nijak nie pasują. Co już pokazały nam pewne dodatki celujące w takie lżejsze klimaty. Więc ten zeszyt jest na poważnie – albo, po prostu, ja nie znalazłem w nim nic, co by mnie rozbawiło. A ta powaga trochę gryzie się z tymi dalekowschodnimi motywami, które aż proszą się, by łączyć ciężki patos z komedią. I ten Loki, też mi tu zgrzyta. Jakby wrzucony na siłę. Niemniej, czyta się to nieźle, nieźle to wygląda, swój urok ma, ale jako tie-in to rzecz dla mnie zbędna. A jako samodzielny komiks się nie sprawdza, bo nim po prostu nie jest. Gdyby opowiedzieć to wszystko bez łączenia z AXE., wyszłoby lepiej.

Autor: WKP