„Doktor Strange” (Tom 4) – Recenzja

Doktor Strange (Tom 4)
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Eventy Domu Pomysłów, zwłaszcza te duże, obejmujące większość uniwersum, mają to do siebie, że ich skutki są odczuwalne jeszcze przez jakiś czas po finale. Logicznym jest, że poszczególni bohaterowie w swoich solowych seriach w mniejszym lub większym stopniu na pewno „usłyszą echo” minionych wydarzeń, a Doktor Strange bynajmniej nie jest wyjątkiem od tej reguły. Co ciekawe, w przypadku Doktora następstwa jednego eventu otwierają drogę do następnego (co z tego, że mini-eventu). I mimo że ostatnie miesiące nie były dla Stephena łaskawe (walka z Empirikulami, kłopoty osobiste z Cleą, oszukanie przez Lokiego, opętanie przez Voida, strata Zelmy i śmierć psa – uff, dużo za dużo tego), znowu scenarzyści zgotowali mu piekło, a raczej Piekło przez duże P, bo po Tajnym Imperium (ze scenariuszem Nicka Spencera) przyszedł czas na Damnation (duetu Nick Spencer& Donny Cates).

Jak może pamiętacie z Secret Empire, w wyniku działań Hydry Las Vegas obróciło się w ruinę. I tu na scenę wkracza nasz ulubiony doktor, który za sprawą nowo pozyskanych mocy (patrzcie Tom 3) pragnie wszystko odbudować i przywrócić do życia zmarłych obywateli. Początkowo faktycznie mu się to udaje, jednak musi być przecież jakieś „ale”, inaczej historia nie miałaby sensu. Owym „ale” jest cena magii, o której słyszymy od pierwszego tomu przygód Strange’a. A jako że zaklęcie było potężne, także i koszt jest niebagatelny: Vegas staje się Miastem Grzechu już nie tylko z nazwy, a rządy w nim zaczyna sprawować Mephisto.

Doktor Strange

W rezultacie, w tym piekle na ziemi obserwujemy grę o ludzkie dusze; grę pełną buchających płomieni, walk, krwi i herosów starających się wygrać. Bo choć Strange’owi wydaje się, że przez swoją arogancję został całkiem sam, jego przyjaciele nie pozwolą mu zginąć. Tym samym postać doktora zostaje zepchnięta na drugi plan, a pierwsze skrzypce w serii zaczynają odgrywać Wong i gadający pies Bats (a raczej jego duch). I jest to zabieg całkiem udany.

Po pierwsze psiego ducha od razu darzy się niesamowitą sympatią (tym bardziej jeśli pamięta się go żywego); Bats wzrusza i rozbawia, ma dar przekonywania i kilka sztuczek w zanadrzu (a nie są to typowe psie sztuczki). Udowadnia również, że nie na darmo mówi się, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka.

A po drugie mamy Wonga, który wreszcie wychodzi z cienia doktora, przypominając i udowadniając nam, że również jest mistrzem magii, mądrym i konkretnym człowiekiem, niezłym strategiem i przywódcą. Ciekawie ogląda się, jak ten zwykle niepozorny pomocnik Strange’a nagle wydaje rozkazy grupie bohaterów, a oni bez mrugnięcia okiem zgadzają się na jego plan. A trzeba zaznaczyć, że to nie byle jacy herosi…

Nie są to Avengers, gdyż ci płacą za swoje grzechy (co nikogo nie powinno dziwić – od dawna wiadomo, że nie są krystalicznie prawi), lecz Synowie Nocy w osobach Ghost Ridera, Blade’a, Moon Knighta (a dokładniej Pana Knighta), Iron Fista, Doctora Voodoo z Man-Thingiem i Elsy Bloodstone. Na dokładkę ze Scarlet Spiderem. Mieszanka wybuchowa? Cóż, dla zgotowania piekła w Piekle sprawdza się idealnie.

Doktor Strange

Stronę graficzną tylko głównej serii Damnation określiłabym jako średnią. Pomijając już nawet brak jednego stylu przy zaledwie czterech zeszytach, to uproszczona i lekko rozmyta kreska stosowana przez Roda Reisa, nie pasuje mi do dynamiki historii. Zdecydowanie bardziej wyraziste prace naszego rodaka, Szymona Kudrańskiego, także nie wywołują efektu wow, choć płonące czaszki różnych Ghost Riderów (zwłaszcza w zbliżeniach) w jego wykonaniu są naprawdę fajne.

Mocniej w moje gusta trafiają natomiast rysunki Niko Henrichtona (w zeszytach #386-389 serii Doctor Strange) i Willa Slineya (w tie-inie Damnation, czyli w zeszytach #15-17 serii Ben Reilly: Scarlet Spider). Obaj panowie stawiają na większy realizm, nie stronią od detali czy ukazywania prawdziwych emocji na twarzach postaci.

Nade wszystko jednak w kwestii wizualnej brawa należą się wszystkim kolorystom, którzy idealnie podkreślili piekielny klimat eventu zachowując przy tym przejrzystość każdego panelu. To naprawdę sztuka pokazać ogień tak, by czerwień, pomarańcz i żółć nie zlały się w jedną bezkształtną plamę.

Biorąc do ręki czwarty tom serii Doktor Strange od Egmontu nie spodziewałam się, że znajdę w nim cały mini-event. Cały, bo oprócz wspomnianych czterech głównych zeszytów Damnation znajdziemy tu także wszystkie zeszyty serii pobocznych, rozwijające piekielne poczynania Ghost Ridera, Iron Fista i Scarlet Spidera. Jak również „drzewko” z chronologią wydarzeń, którym możemy posiłkować się przy czytaniu, choć i pochłaniając wszystko „jak leci” nie stracimy nic z lektury albumu. W każdym razie duży plus dla wydawnictwa za takie rozwiązanie.

Doktor Strange

Fabularnie całość wypada naprawdę dobrze. Historia wciąga, nie dłuży się i stawia na sensowne, czasem zaskakujące rozwiązania. Nie brak tu porządnego mordobicia (hmm…magio-bicia?) , jak i spokojniejszych, bardziej emocjonalnych momentów. Bywa też dziwnie, lecz w końcu to komiks o „dziwnym doktorze”, więc musi być i dziwnie, i magicznie. Wprawne oko wyłapie też kilka smaczków i nawiązań do „starego Marvela”; oprócz dawno niewidzianych postaci, na których widok buzia sama się cieszy, najbardziej spodobało mi coś, co przywołało na myśl filmowego Blade’a: pamiętacie jedną z pierwszych scen filmu z wampirzym technoparty i krwią lejącą się na imprezujących? Tutaj komiksowy Blade „przypadkiem” (?) wygląda jak Wesley Snipes, a z nieba pada krwawy deszcz…

Kończąc, posłużę się anegdotą z posłowia: gdy Donny Cates przejmował pieczę nad serią Doktor Strange, ustępujący mu miejsca Jason Aaron  dał mu jedną ważną radę, mówiąc wprost: „Nie @$^#*$% tego”. I moim zdaniem udało mu się – no nie @$^#*$%!


Autorka: Zireael


Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x