„Helstrom” – Recenzja
Helstrom
Twórcy serialu Helstrom, ostatniej produkcji powstającej w ramach inicjatywy Marvel Television, wzięli na tapet komiksową historię Daimona i Satany Hellstromów i postanowili uczynić ją bardziej przyziemną. Czy udało im się to zrobić w atrakcyjny dla widzów sposób? Niby tak, ale nie do końca.
Na samym początku zaznaczę, że serial dość mocno odcina się od swojej komiksowości, co jednak nie jest niczym zaskakującym, bo wcześniejsze wypowiedzi showrunnera Paula Zbyszewskiego dotyczące jego inspiracji wyraźnie na to wskazywały. Sama też nie uważam takiego podejścia za z góry złe, ponieważ może ono pozwolić twórcom wykazać się często znacznie większą kreatywnością niż proste adaptowanie komiksowej fabuły i przenoszenie jej na mały ekran.
W wypadku samego Helstroma koncept okazał się dla mnie bardzo ciekawy, bo oto po naszym, z pozoru zupełnie normalnym świecie okazują się stąpać demony. Do walki z nimi staje Daimon Helstrom, wykładowca uniwersytecki, którego niecodzienne moce pozwalają mu dorabiać sobie w roli świeckiego egzorcysty. W innej części Stanów Zjednoczonych mieszka jego siostra, Ana, z którą Daimon od lat nie ma zbyt dobrego kontaktu, ale która, podobnie jak on, posiada pewne umiejętności, które wykorzystuje do neutralizowania szemranych typów. Rodzeństwo łączą nie tylko dziwne zdolności, lecz także mroczna przeszłość związana z ich przebywającą od lat w szpitalu psychiatrycznym matką i ojcem, określanym mianem seryjnego mordercy, którego powrót po latach ma niedługo nadejść. Jak zatem widać i jak zaprezentowano to w bardzo klimatycznym intrze na początku każdego odcinka, jest to bardziej historia o przepracowywaniu traum z dzieciństwa niż typowo komiksowa zabawa.
Choć po obejrzeniu materiałów promocyjnych odnosiłam wrażenie, że centralną postacią serialu będzie Daimon, z czasem okazało się, że zarówno jego, jak i Anę, można uznać za dwie równe sobie postaci pierwszoplanowe. Ponadto, to Ana okazała się być bohaterką zdecydowanie bardziej ciekawą i charyzmatyczną niż jej starszy brat. Jest to efekt nie tylko znacznie ciekawszej przeszłości bohaterki, lecz z pewnością także umiejętności aktorskich Sydney Lemmon. Daimon Toma Austena początkowo przypominał natomiast zgorzkniały i lekko sarkastyczny miks Constantine’a z Doktorem Housem, ale z czasem można było odnieść wrażenie, że rozwój charakteru bohatera musiał ustąpić miejsca posuwającej się do przodu fabule.
Odrobinę uwagi należy też poświęcić postaciom z drugiego planu, których jest niewiele, co pozwala też bardziej się na nich skupić i lepiej je poznać. W tej przestrzeni najlepiej wypada Elizabeth Marvel, wcielająca się w matkę głównych bohaterów, która na przestrzeni całego sezonu musiała wykazać się największym kunsztem aktorskim i zdecydowanie jej się to udało. Pozytywnie wypadli także June Carryl w roli doktor Hastings oraz Robert Wisdom jako Caretaker, czyli opiekunowie, którzy byli odpowiedzialni za wychowanie Daimona i Any w zastępstwie ich matki. Każde z nich miało do swojej życiowej roli inne podejście, jednak nie przeszkodziło im to w stworzeniu ciekawie ukazanej przyjacielskiej, pełnej troski relacji. Pewne zastrzeżenia mam jednak do postaci Gabrielli, przysłanej z Watykanu przyszłej zakonnicy, która od początku miała stanowić przeciwwagę dla Daimona, Any, ich opiekunów oraz ich sposobów przeciwdziałania demonicznym atakom. Moje krytyczne podejście do tej bohaterki jest przede wszystkim spowodowane jej dość naiwnym podejściem, w większości przypadków popartym jedynie wiarą i emocjami, a tym samym nie mającym wiele wspólnego z racjonalnością. Dodatkowo to właśnie Gabriella staje się niejako centralnym punktem niezbyt udanego finału sezonu.
Sama fabuła natomiast jest dość nierówna. Pierwsze kilka odcinków konsekwentnie buduje podstawy historii, aż do odcinka szóstego, w którym nagle rodzeństwo musi działać razem przeciwko final bossowi. Na cztery odcinki przed końcem serii dochodzi zatem do starcia godnego finału, co nieco wybija z rytmu i pozostawia w umyśle widza pytania „Co dalej?”. Później niestety robi się gorzej, ponieważ w opowieści pojawia się coraz więcej dziwactw, z wątkiem pewnej ciąży na czele. Ponadto, jeszcze przed premierą pojawiło się mnóstwo spekulacji, jakoby serial z pewnością miał zostać anulowany po pierwszym sezonie ze względu na wspomniane wcześniej zakończenie inicjatywy Marvel TV. Problem jednak w tym, że sama ostatnia scena finałowego odcinka wskazuje na to, że twórcy są otwarci na kontynuację. Sama uważam też, że kontynuacja zdecydowanie by się tej produkcji przydała głównie ze względu na ogrom niewiadomych dotyczących świata demonów czy chociażby działania mocy głównych bohaterów, o których po tych dziesięciu odcinkach wiemy bardzo niewiele.
Od strony technicznej serial wypada nieźle. Efekty specjalne w większości przypadków wyglądają w porządku, zwłaszcza te wyglądające na bardziej praktyczne i wykorzystujące elementy body horroru. Wyraźnie jednak widać, że twórcom zabrakło finezji przy tworzeniu scen walk, ponieważ większość bitek opiera się na odpychaniu oponenta siłą woli, a kiedy już dochodzi do fizycznych starć, to są one mocno chaotyczne i pocięte, nie pozwalając widzowi przyjrzeć się umiejętnościom walki wręcz aktorów i dublerów. Nie można zatem od seansu oczekiwać scen akcji niczym z netflixowego Daredevila.
Podsumowując, Helstrom jest ciekawym eksperymentem, który w ostatecznym rozrachunku wpisuje się raczej w kategorię niezłej jakości średniaka. Nie jest to pozycja na tyle wybitna, aby polecać ją każdemu, jednak, moim zdaniem, warto się nią w wolnej chwili zainteresować, choćby ze względu na sam pomysł na przełożenie tej historii z kart komiksowych na ekran.
Autorka: Dee Dee
Recenzja serialu jest mimo wszystko zachęcająca. Więc warto to zobaczyć.