„Shang-Chi: Master of the Ten Rings #1” (2023) – Recenzja
Shang-Chi: Master of the Ten Rings #1 (2023)
Pierścienie czasu
Poszalał Marvel tym one-shotowym zeszytem Shang-Chi: Master of the Ten Rings #1. Wydawnictwo wzięło jedną z czołowych postaci, które w tej stajni przede wszystkim posługują się sztukami walki, wrzucił ją do pokręconej fabuły rodem z kina lat 80., każąc podróżować w czasie i… I fajnie to wyszło. Z tego tygodniowych marvelowskich nowości ten zeszyt należał do tych najmniej mnie interesujących, a jednak okazało się, że to bodajże najlepszy z nich wszystkich i naprawdę warto było po niego sięgnąć.
Shang-Chi is lost in time and the only one who can help him is…his father?! What will Shang-Chi do when he meets the younger version of his evil parent? Will he be able to change the course of history? Or will Shang-Chi be shocked to discover he didn’t know his father as well as he thought? Find out as Gene Luen Yang’s Shang-Chi saga comes to its shocking conclusion!
To tylko (jak wspomniałem) one-shot, standardowej grubości zresztą, więc twórcy nie mieli czasu na budowanie złożonej fabuły. Czasu zabrakło też na jakieś wprowadzenie, na zbędne gadanie i bardzo dobrze, jak się okazało. Bo dzięki temu i nas, i bohatera, wrzuca się tu na głęboką wodę i nie oszczędza. Dzięki temu jest dynamicznie, szybko, widowiskowo i bez zbędnego przedłużania. Nudzić się nie sposób, zabawa jest udana, jakbym oglądał Jackiego Chana, w nieco poważniejszej roli i wrzuconego w wiry czasu.
To, plus całkiem przyjemne rysunki. Gdzie jest kolorowo, co wpada w oko i do treści pasuje, daje zeszyt, który pozytywnie zaskakuje. Lepsze to od filmu kinowego, lepszego od tych nielicznych komiksów z bohaterem, jakie mieliśmy okazję czytać na polskim rynku. Czy doczekamy się polskiego wydania? Wątpię, tu się to nie sprzeda, ale gdyby jednak, byłby to chyba jedyny komiks z Shangiem-Chi, który bym Wam rekomendował tak szczerze od serca.
Autor: WKP