„Świt X: X-Men” (Tom 2) – Recenzja
Świt X: X-Men (Tom 2)
Moja przygoda z mutantami wydaje się nie mieć końca. Ostatnio wybitnie zaimponował mi tomik Empireum przede wszystkim sporą ilością akcji, fajnymi bohaterami oraz zabawnymi splotami wydarzeń. Tym razem otrzymałam do rąk własnych album zawierający historie opowiedziane w takich seriach jak X-Men (2019), Giant-Size X-Men: Nightcrawler, Giant-Size X-Men: Magneto, Giant-Size X-Men: Fantomex czy Giant-Size X-Men: Storm, czyli Świt X od Jonathana Hickmana. Czy komiks ten warty jest swojej uwagi?
Krakoa odpiera inwazję z kosmosu! Niepodległe państwo na wyspie Krakoa okrzepło, a mutanci znów spoglądają w gwiazdy. Pewna niepozorna pamiątka zwabiła bowiem do ich kraju potwory, które wylęgły się z rzeki ciemnej materii w kosmosie. Na domiar złego Ziemię napadli właśnie podobni do roślin Cotati! Kosmiczni najeźdźcy to jednak niejedyny problem, któremu muszą stawić czoło mutanci. Nightclawler prowadzi wyprawę badawczą do nawiedzonego domu, Storm walczy z techno organicznym wirusem, a Magneto kupuje wyspę… która może kosztować go więcej niż pieniądze.
Tak naprawdę ten album jest zbieraniną kilku opowiadań, które łączy jedynie obecność mutantów, kosmitów i walki o przetrwanie. W trakcie, gdy Cyclops i reszta ekipy walczą z dziką istotą wyklutą z jajka kosmitów Brood, Nightcrawler mierzy się z rasą Sidri zamieszkującą dawną siedzibę mutantów, Magneto wraz z Namorem toczą ciekawą walkę z podwodnymi istotami, Vulcana nawiedzają dzikie wizje, w których odgrywa rolę cesarza, Fantomex odkrywa nowy Świat, a Storm musi współpracować z Fantomexem, żeby pokonać tajemniczego wirusa, który ją zabija. Jedynie ostatnie dwa zeszyty łączą się w jakąś koherentną historię. To jednak nie oznacza, że pozostałe części są złe. Zadziwia mnie po prostu takie połączenie.
W każdym razie powiem szczerze, że czytając taki mix opowiadań jestem zadowolona. Każdy tomik jest ciekawy i wciągający na swój sposób, a na pewno główną tego zasługą są niesamowicie ukazane sceny walk, świetni bohaterowie, których interakcje stanowią wisienkę na torcie, piękna warstwa wizualna (o tym za chwilę więcej), a także naprawdę fajnie napisane dialogi. Jak tak teraz piszę to wydaje mi się, że każdy znajdzie coś dla siebie i będzie w stanie wybrać swoją ulubioną historyjkę. Mi szczególnie do gustu przypadł wątek Fantomexa. Tutaj jednak mogę być stronnicza, bo kostium bohatera, sama postać oraz wygląd opowiadań, w których się pojawia, naprawdę mi się spodobały.
Za stronę wizualną Świt X odpowiadają Mahmud Asrar, Leinil Fracis Yu, Alan Davis, Ramon K. Perez, Rod Reis oraz Russell Dauterman, a za kolorystykę Sunny Gho, Carlos Lopez, David Curiel oraz Matthew Wilson. Wszystkie zeszyty prezentują się naprawdę obłędnie i gdybym tylko mogła to wywołałabym niektóre kadry i powiesiła na ścianie w formie obrazu, bo jest to ogromny kunszt artystyczny. Najbardziej to widać w przypadku tomika o Magnecie i Fantomexie. Kreska, barwy, kadrowanie, piękne przedstawienie zarówno głównego, jak i bocznego planu to istny orgazm dla oczu. Po prostu wow.
Tradycyjnie nie mogę nie wspomnieć o wspaniałych okładkach alternatywnych, których jest naprawdę dużo, oraz o znakomitej miękkiej oprawie, która jakimś cudem utrzymuje ten gruby tom i nie pęka ani nie mnie się. Czcionka jest jak najbardziej czytelna, a tłumaczenie Marka Starosty jak zwykle trzyma znakomity poziom. Nic dodać, nic ująć.
Summa summarum, Świt X może się i podobać, i nie podobać. Nie podobać, bo poszczególne opowiadania nie łączą się jakoś szczególnie, a i nie każdy tomik potrafi utrzymać ten sam poziom zainteresowania. Jednak uważam, że w głównej mierze się raczej spodoba, bo każda historyjka porusza ciekawe tematy, skupia się na ciekawych postaciach i tyczy się ciekawych wydarzeń. Myślę, że warto wydać te 89,99 zł i przekonać się samemu.
Autorka: Rose (Vombelka)
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja przekonała Was do zakupu – opisywany tom/serię możecie nabyć tutaj.