„U.S.Avengers #1-2” (2017) – Recenzja

U.S.Avengers #1-2
Trzy kolory: czerwony, biały, niebieski

Całkiem niedawno, przy okazji recenzji pierwszego numeru Champions rozpisałam się trochę o superbohaterskich drużynach i o tym, czy kolejne takie ugrupowania są w ogóle potrzebne. Najwyraźniej Marvel nigdy nie ma ich dość, bo oto do komiksowego życia zostali powołani U.S. Avengers.

Grupa, tak naprawdę, nie jest ani nowa, ani bardzo patriotyczna, chociaż za taką chce uchodzić, skupiając w swoich szeregach kilku imigrantów. U.S. Avengers autorstwa Ala Ewinga to początek perypetii zrekonstruowanej organizacji A.I.M., będącej niegdyś zaciekłym wrogiem wielu herosów, a w szczególności oryginalnych Avengers.

W skrócie: Sunspot – były X-Men, czyli Roberto da Costa wykupuje całe A.I.M. i przekształca je w superbohaterską organizację o nazwie Avengers Idea Mechanics, by czuwać nad bezpieczeństwem świata (sprawdźcie serię New Avengers aby dowiedzieć się jak to wszystko się zaczęło).

Zeszyt oznaczony jedynką równie dobrze mógłby być opatrzony zerem, z tego względu, iż skupia się on w większości na przedstawieniu nam pełnego składu U.S.Avengers, a dzieje się to w nieco zaskakujący sposób.

Żeby Ameryka mogła lepiej poznać swoich nowych obrońców, członkowie teamu nagrywają program telewizyjny, gdzie przed kamerą kolejno opowiadają o sobie. W tle tych prezentacji rozgrywa się pierwsza potyczka z wrogim ugrupowaniem, a po niebie lata… wulkan.

Historie głównych bohaterów i natychmiastowa możliwość zobaczenia ich pojedynczo w akcji to nie głupi zabieg, gdyż pozwala nam, czytelnikom, oswoić się z tymi postaciami i ich mocami. Mamy więc lidera U.S.Avengers, Roberto da Costę, Sunspota lub Citizena V, jak wolicie. Potem Doktor Toni Ho, mózg całej grupy, przywdziewającą zbroję Iron Patriot. Dalej mamy Aikku Jokinen, spokojną, drobną blondynkę zamieniającą się w świetnie wyszkolonego szpiega – Enigmę. Następna jest dobrze znana Doreen Green czyli Squirrel Girl wraz ze swoim licznym stadkiem wiewiórek, a po niej Cannonball (Sam Gutrie), mutant, oraz nowy Red Hulk, generał Robert L. Maveric, który kontroluje swoje zdolności za pomocą wszczepionego czipu. I to w zasadzie na tyle.

Jeszcze tylko dostajemy przypomnienie, jak ważna jest amerykańska flaga i na sam koniec, ni stąd ni zowąd, spektakularne wejście zalicza Captain America z przyszłości, czyli Danielle Cage, córka Luke’a Cage’a i Jessiki Jones.

W drugim zeszycie serii panna Cap opowiada grupie A.I.M. o swoim świecie, w którym Thanos unicestwił większość superbohaterów. Jednak pojawienie się Danielle nie dotyczy tylko ostrzeżenia wszystkich  przed Szalonym Tytanem, dziewczyna radzi bowiem uważać na złoczyńcę zwanego Golden Skull. Nikt do końca nie wie, kim on jest, jednak ekipa U.S.Avengers szybko uruchamia swoje kontakty i trafia na jego trop. Zamieniając patriotyczne wdzianka na wieczorowe stroje, herosi udają się na pewne przyjęcie, by pokrzyżować plany villaina. Niestety, szkoda, że tak inteligentni bohaterowie nie są w stanie pojąć jednej ważnej rzeczy: Golden Skull również nie jest głupcem i na pewno nie da się złapać.

Czy ta ekipa ma prawo nazywać się Avengers?

To pytanie tłucze mi się w głowie od momentu sięgnięcia po tę serię. Nie mam nic do bohaterów samych w sobie, bo na ogół jestem tolerancyjna. Nie przeszkadza mi ich pochodzenie, płeć, czy orientacja seksualna, jeśli tylko chcą niech nazywają się obrońcami Stanów Zjednoczonych, niech głoszą szczytne idee, ale Mściciele to ktoś więcej niż szpiedzy doskonali. Po dwóch numerach nazwałabym raczej tę drużynę amerykańskimi Jamesami Bondami, z tą całą ich mądrością, sprytem i genialnymi wynalazkami. To nie są Najwięksi Herosi na Ziemi. Piszę o nich „herosi”, tylko dlatego, ze ciężko mi znaleźć inne słowo, a nie chce się powtarzać.

Żadne z nich nie ujęło mnie, ani nie przekonało do siebie, mimo że naprawdę doceniam pomysł na takie zaprezentowanie ich wizerunków. Akcji też tu póki co mało. Owszem, moment gdy Squirrel Girl i szwadron latających wiewiórek przypuszczają atak na wroga był fantastyczny i bardzo widowiskowy, ale reszta to marna kopia tego, co już było. Nie raz w komiksach oglądaliśmy rozwałkę Hulka, bohaterów wyszkolonych w sztukach walki czy tych śmigających po niebie. Nowoczesne zbroje we wszelkich odmianach też już kiedyś widzieliśmy. A te tutaj, pomalowane na biało-niebiesko-czerwono, są od nich zdecydowanie gorsze.

Czas jednak wymienić rzeczy dobre, a takie są ilustracje Paco Mediny. Czyste, ostre i dynamiczne obrazy z dużą ilością szczegółów są naprawdę piękne. Nie ma tu mowy o żadnych zniekształceniach czy niedociągnięciach. Podobnie wygląda sprawa z kolorami, chociaż królują tu oczywiście barwy amerykańskiej flagi. Juan Vlasco i Jesus Aburtov wykonali kawał świetnej roboty równoważąc trzy dominujące odcienie z innymi. Nie rażą one w oczy, a są zauważalne i postrzegane jako ważniejsze.

Możliwe, że seria U.S.Avengers potrzebuje więcej niż dwóch zeszytów, żeby historia nabrała życia. Na razie jest słabo, a powinno iskrzyć od początku. Tym bardziej, że mamy tu mutantów, homoseksualne bohaterki i starego wojskowego wygę działających jako jedna drużyna. Dobija mnie ten spokój między nimi, to aż niepojęte. Przecież z założenia to geniusze, a nie ciamajdy nie mające własnego zdania. Na pewno byłoby ciekawiej, gdyby grupa pozwoliła sobie na dyskusje z przełożonym, a nie ślepo mu przytakiwała. Brakuje mi też jakiejś warstwy humorystycznej – liczyłam w tym względzie na wesołą Doreen Green, a i tu się zawiodłam. To samo można zarzucić głównemu antagoniście, który ma złotą czaszkę i nic więcej nie robi.

Podsumowując, nie polecam, nie w obecnej formie. Szkoda Waszego czasu i pieniędzy, tym bardziej, że na rynku jest teraz ogrom dużo ciekawszych, nowych tytułów.


Autorka: Zireael

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x