“Black Panther and The Agents of Wakanda #1-8” (2019/20) – Recenzja
Black Panther and The Agents of Wakanda #1-8 (2019/20)
Kolejny komiks, z którym miałam przyjemność się zapoznać, to ośmio-zeszytowa seria Black Panther and the Agents of Wakanda od Jima Zuba. Niestety cykl został anulowany, ale mimo to postanowiłam sprawdzić, czy historia grupy wielu jednostek o skrajnie różnych zdolnościach i osobowościach na czele z samym królem Wakandy warta jest uwagi i poświęcenia czasu. Krótko mówiąc, tak jest, jednak seria w moim mniemaniu okazuje się bardzo średnia.
Każdy z ośmiu zeszytów tyczy się nieco innego wydarzenia. Pierwsze dwa tomiki skupiają się na walce ekipy z opętanym Sentrym i jego halucynogennymi sztuczkami. Kolejne dwa odnoszą się do misji na Księżycu, która okazuje się być pełna niespodzianek, zwłaszcza w momencie, gdy pewna tajemnicza kreatura próbuje znaleźć dla siebie pożywienie na bezludziu. Następne części opowiadają o dosyć nietypowej relacji między T’Challą a samym Deadpoolem, którzy zmuszeni są do współpracy, gdy sztuczna inteligencja na czele z klonem Nicka Fury’ego chce przejąć władzę nad światem. Ostatnie woluminy oscylują wokół tematyki walki z kosmicznymi smokami. Black Panther wraz z m.in. Wasp, Okoye, Man-Wolfem, Mockingbird, Gorilla-Manem czy Fat Cobrą muszą wypełnić swoje zadania i ustrzec Ziemię przed kolejnymi zagrożeniami. Czy im się powiedzie? Czy T’Challa sprosta wielu piętrzącym się na jego głowie obowiązkom?
Powiem szczerze, że ani jeden z tych ośmiu zeszytów jakoś mnie nie zachwycił. Owszem, serię czyta się szybko i przyjemnie, ale tylko tyle. Żadna z opowiadanych historii nie wywołała we mnie żadnych emocji. Po prostu przeczytałam tę serię i nic więcej. Z jednej strony to dobrze, bo nie czuję się niczym zawiedziona i miło mi się przechodziło z jednego tomiku do drugiego. Z drugiej strony spodziewałam się jednak, że akcja czy interakcje między bohaterami wywołają we mnie jakieś uczucia; jakiegoś bohatera polubię, drugiego znienawidzę, z wypiekami na twarzy będę oczekiwać kolejnej przygody, zaskoczy mnie jakieś rozwiązanie… a tak naprawdę wszystko dało się przewidzieć i żadna postać nie utknęła mi w pamięci. Czasami się uśmiałam w scenach z udziałem Deadpoola czy zdziwiłam pomysłowością twórców nad doborem postaci, stworzeniem fabuły czy światów przedstawionych. Poza tym to kompletne null. Emocjonalnie byłam totalnie oderwana od historii, a przecież zdecydowanie lepiej się czyta odczuwając cokolwiek.
Poza tym kolejny raz wzięłam się za komiks o Black Pantherze i kolejny raz jego w nim praktycznie nie ma. Była jedna scena, w której T’Challa rozwodzi się na temat trudów pogodzenia wielu obowiązków, które pełni jako król, Avenger i dowódca A.O.W., i nic poza tym. Być może, gdyby seria miała dalszy ciąg, a historie nie byłyby oderwane od siebie, to ukazano by więcej momentów z jego udziałem. W obecnej jednak sytuacji oceniam tylko te zeszyty, które nie uległy anulacji.
Za stronę graficzną cyklu odpowiadają Lan Medina i Scot Eaton, a za kolorystykę Marcio Menyz. Pod kątem wizualnym komiks również jest bardzo średni. Zarówno kreska, jak i barwy są naprawdę w porządku i nic więcej. Jedyny efekt „wow” w trakcie lektury miałam w ostatnich dwóch zeszytach, gdzie pięknie przedstawiono i pokolorowano smoki. Poza tym niejednokrotnie nie mogłam się połapać w scenach akcji, gdzie kolory nachodziły na siebie i nie mogłam rozróżnić, kto jest kim.
Black Panther and the Agents of Wakanda to średni cykl. Ani mnie on zachwycił, ani mi się nie spodobał. Po prostu przeczytałam i tyle. Nie jestem rozczarowana, ale wiadomo, że liczyłam na więcej. Niemniej uważam, że jako opowiadanie całość czyta się szybko i przyjemnie, także jako lektura na jeden wieczór historia wydaje się być idealna.
Autorka: Rose (Vombelka)