„Doktor Strange” (Tom 3) – Recenzja

Doktor Strange (Tom 3)

Losy Stephena Strange’a w inicjatywie Marvel NOW! 2.0 są równie dziwne, jak dziwny jest sam Doktor. Scenarzyści wymyśli sobie, że owa dziwność będzie objawiać się często nieprzewidywalnymi wydarzeniami, mocnym (a nawet za mocnym) sprowadzaniem samego bohatera do bycia arogantem lub – w zależności od sytuacji – cool-gościem, a także, co wielu fanów ma za złe, niemal całkowitym porzuceniem klasyczności historii i brakiem „prawdziwej” magii, która przecież przygody Najwyższego Ziemskiego Maga powinna cechować. Stąd też kolejne zeszyty serii Doktor Strange stoją na bardzo różnym poziomie. I nie inaczej jest w 3 tomie wydanym na polskim rynku przez Egmont.

W albumie pałeczkę po Jasonie Aaronie i Chrisie Bachalo przejęli nowi twórcy, w tym scenarzyści Dennis Hopeless, John Barber i Donny Cates oraz pokaźne grono rysowników z m.in. Niko Henrichonem i Gabrielem Hernandezem Walta’em na czele. Zaowocowało to nie jedną spójną historią a czterema, z których każdą można czytać niezależnie od siebie.

Doktor Strange

W pierwszej, będącej tie-inem eventu Secret Empire (pol. Tajne Imperium), mamy szansę zobaczyć, jak Doctor Strange i inni bohaterowie broniący Nowego Jorku (m.in. Luke Cage, Spider-Woman, Cloak i Daredevil) radzą sobie zamknięci w Mrocznym Wymiarze, który na Manhattanie stworzyli sojusznicy„złego Steve’a Rogersa”, korzystając z zaklęć księgi Darkhold. Potwory wypełzają tu z każdego kąta miasta, a postacie stojące po stronie dobra, by mieć jakąkolwiek szansę na przetrwanie muszą zawrzeć sojusz z Kingpinem. W rezultacie komiks jawi się trochę jako niepotrzebny zapychacz, który fabularnie wypada po prostu średnio, choć na dynamikę akcji nie można tu narzekać. Lekko wymuszone dialogi z licznymi nawiązaniami do fantastycznej popkultury ([…]Poszła w pełnego Gandalfa.) mogą albo zniesmaczyć, albo wywołać uśmiech na twarzy (bo taka Spider-Woman na przykład nie ogarnia tematu 😉 ). Plus należy się za to za ilustracje i kolory podkreślające panowanie sił ciemności.

Kolejno dostajemy dwa krótkie zeszyty (z uczennicą Doktora, Zelmą, a także z Cleą i Wongiem), w których Strange’a „dopadają” duchy przeszłości. Co za tym idzie, mamy tu parę retrospekcji (z fajną, oldskulową kreską, gdzie czuć wpływy Steve’a Ditko) oraz przypomnienie, że Stephen to też człowiek, popełniający błędy, za które wcześniej czy później przyjdzie zapłacić. Ot taka gorzka refleksja nad życiem, którą czyta i ogląda się dość przyjemnie.

Wreszcie przechodzimy do najciekawszej części albumu, której przedsmak oferuje nam już sama okładka z Lokim w splątanej magicznej pelerynce. Tak, pierwsze skrzypce gra tu faktycznie dobrze znany wszystkim bóg kłamstw, który na skutek pewnych knowań (bo jakby inaczej!) zostaje Sorcerer Supreme (czyli Najwyższym Magiem Ziemskiego Wymiaru). Pozbawionemu mocy i magicznego stanowiska Stephenowi nie pozostaje nic innego, jak zająć się tym, do czego uprawnia go tytuł doktora – leczeniem. Jednak jego pacjentami nie są ludzie a zwierzęta.

Zmiana profesji pociąga za sobą zmiany u obu panów. U zdołowanego Strange’a objawia się to całkowicie ugrzecznionym wizerunkiem, w którym ciężko rozpoznać byłego mistrza magii. Natomiast przejęty swoją rolą Loki chce zdziałać coś dobrego, a że tylko pogarsza sytuację, to całkiem inna sprawa… Historia nabiera rozpędu, gdy Zelma zaczyna czuć miętę do Lokiego, a Stephen niczym John Wick rusza do walki, by pomścić śmierć psiego przyjaciela. A że nie ma miejsca i opcji na półśrodki, sięga po mocno ryzykowne rozwiązania, co pociąga za sobą powrót pewnej potężnej postaci, o której wszyscy zapomnieli.

Warto zaznaczyć, że powrót ten dwa lata temu (gdy zeszyt wyszedł w oryginale) był sporym zaskoczeniem, o którym rozpisywały się komiksowe portale. I muszę przyznać, że nawet sięgając po tę opowieść kolejny raz, ciągle doceniam taki rozwój wydarzeń.

Historię śledzi się z zainteresowaniem i to nie tylko przez powyższy „tajemniczy powrót” czy po prostu stracie dwóch silnych (a czasem i podobnych) osobowości, którymi bez wątpienia są Strange i Loki. Podoba mi się również zmiana komiksowego schematu i odejście od tak oczywistego trendu: dobrzy kontra źli. Tutaj sami możemy zdecydować, kto zasługuje na miano antagonisty. Wizualnie natomiast wydanie niezbyt trafia w moje gusta, bo bliżej mi jednak do „stylu fantasy” Chrisa Bachalo. Niemniej pozostaje faktem, że Gabriel Hernandez Walta swoją rysunkową wizją dobrze oddał emocje targające bohaterami, zmiany zachodzące w ich życiu i ogólny sens wydarzeń (a jego Strange à la biblijny prorok to odjechana koncepcja). Więc choćby dla tej właśnie pięcio-zeszytowej historii warto przebrnąć przez album Doktor Strange (tom 3). Stałym czytelnikom przygód Doktora zapewni ciągłość fabularną, reszcie zrekompensuje słabszy początek całego wydania, a wszystkim umili jakiś jesienny wieczór.


Autorka: Zireael


Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Diziti

Loki i Doktor to wybuchowy zestaw. Zarówno jeden jak i drugi to mistrz magii. Być może Doktor przeciągnie Loki’ego na tę lepszą stronę mocy…

1
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x