„New Avengers #1-17” (2015-2016) – Recenzja
New Avengers #1-17
The New Avengers, autorstwa Al’a Ewinga, to grupa, na której czele stoi Roberto Da Costa, bardziej znany jako Sunspot. Wykupił on niebezpieczną organizację A.I.M. i przemienił ją w grupę chroniącą Ziemię przed zagrożeniami. Zmienił on również nazwę całej firmy z Advanced Idea Mechanics na Avengers Idea Mechanics. W jej skład oprócz Sunspota wchodzą: Songbird, Wiccan, Hulking, Squirel Girl, White Tiger, Power Man, P.O.D oraz były agent S.H.I.E.L.D. – Hawkeye.
Głównym przeciwnikiem młodych Avengers jest Maker, czyli alternatywna wersja Reeda Rechardsa (Mr. Fantastic). Działa on z ukrycia i do starcia dochodzi stosunkowo późno. Nieświadomi Avengersi zajęci są innym wrogiem, jakim jest… S.H.I.E.L.D. Wydarzenia dziejące się w komiksie są bardzo wciągające, przez co samemu chce się sięgnąć po kolejny numer (nadal czekam na #18). Jeśli myślicie, że wiecie co stanie się kilka stron dalej, to nie, nie wiecie. Ogromnym plusem tego komiksu jest nieprzewidywalność. Roberto Da Costa, jest zawsze dwa kroki przed innymi (co nawet zostało podkreślone w jednym z zeszytów). Ciekawostką też jest to, że sześć ostatnich numerów dzieje się już podczas Civil War II.
Co do samych bohaterów, nie było tam osoby, przez którą źle czytałoby się komiks. Polubiłam wszystkich (no może poza samymi czarnymi charakterami). Chociaż… trochę negatywnie nastawiona byłam do Squirrel Girl – nie bardzo rozumiałam fenomenu tej postaci. W końcu jest ona pół-wiewiórką (nie zjedzcie mnie). Jednak ona i jej wiewiórka, Tippy-Toe, tworzą zgraną i mega uroczą parę, dlatego na pewno mogę ją dopisać do listy pozytywnych osobowości.
Największe wrażenie wywarł na mnie jednak Sunspot, którego super mocą nie są tylko pieniądze i absorbowanie promieniowania słonecznego, ale też inteligencja oraz umiejętność zarządzania swoją grupą. Jest też byłym X-Menem. Co do samych mutantów, to kilku z nich pojawia się gościnnie na kartach tych wszystkich zeszytów. Nie chcę komukolwiek psuć zabawy, dlatego informację kim oni są, zostawię dla siebie.
Jeśli miałabym już się do czegoś doczepić, to liczyłam na bliższe poznanie Songbird, z którą miałam już styczność czytając Civil War. Spodobał mi się u niej nie tylko wygląd (ma białe włosy z różowymi pasemkami na przodzie) czy strój, ale także zdolności. Wydaje mi się, że nie tylko ja chciałabym mieć różowe skrzydła, generować potężne wybuchy i tworzyć dźwiękiem różne przedmioty. Pewnie po kilku spotkaniach z Melissą będę mogła ją zaliczyć do ulubionych superbohaterek, a dostanie się na tę listę w moim przypadku jest dość trudne. Tak czy inaczej, każdy z bohaterów ma przypisaną rolę i nikt nie jest rzucony na dalszy plan. Wręcz przeciwnie – wszystkim poświęcono praktycznie tyle samo czasu.
Z samego początku nie byłam przekonana do kreski w wykonaniu Gerardo Sandovala. Kiedy już zaczęłam się przyzwyczajać, artystę zastąpiło jeszcze dwóch kolejnych. Łącznie komiks tworzyło aż trzech rysowników. Jeden z nich, Marcus To, pojawia się tylko w dwóch numerach. Sześć ostatnich zeszytów to wykonanie Paco Mediny i to właśnie on został moim faworytem. Jego ilustracje są mocno zarysowane, a zarazem nie wyglądają one w żaden sposób na przesadzone czy sztuczne.
Muszę wspomnieć też o tym, iż w każdym numerze wraz z pojawiającą się postacią, dołączona była także informacja odnośnie tego kim ów delikwent jest i co robi w danym momencie. Na pewno jest to duże ułatwienie, dla osób, które dopiero co poznają całą serię New Avengers (lub całe uniwersum Marvela) i jeszcze nie pamiętają/nie znają wszystkich imion czy pseudonimów. Dodatkowo, w pierwszych numerach, na samym początku pojawia się dokładnie opisany plan bazy Avengers, co też jest fajne, bo pobudza wyobraźnię czytelnika.
Całość, czyli wygląd oraz samą fabułę mogę ocenić nawet na piątkę. Pomimo tego, że komiks jest nieco zagmatwany to jest on przy tym mocno wciągający i intrygujący. Polecam każdemu, bo sama pierwszy raz miałam styczność z tą ekipą, a spotkanie z nimi okazało się bardzo pozytywne i przyjemne w odbiorze.
Autorka: Marv